czwartek, 28 stycznia 2016

Chora służba zdrowia

O tym, że w naszym kraju służba zdrowia kuleje wiedzą chyba wszyscy. Kilometrowe kolejki do specjalisty, przymusowe korzystanie z prywatnych wizyt. A najgorszą plagą są łapówki. 
Według raportu Komisji Europejskiej w 2011 roku na łapówki w celu uzyskania lepszego lub szybciej udzielonego świadczenia medycznego gospodarstwo domowe wydało 311 zł. Natomiast Newsweek (źródło http://polska.newsweek.pl/korupcja-w-sluzbie-zdrowia-dlaczego-lekarze-biora-lapowki-newsweek,artykuly,280179,1.html) podaje, że 16% respondentów wręczyło łapówkę. Z nich ponad 80% przypadków dotyczyło służby zdrowia. 
Mnie również podsunięto pomysł, aby w celu wywołania porodu wręczyć łapówkę ordynatorowi jednego ze szpitali w Poznaniu. Należy umówić się na wizytę w prywatnej klinice i wręczyć kopertę. Podobnie namawiano mnie, aby prywatnie opłacić położną, która byłaby podczas porodu. I tu mam pytanie. Mój pracodawca, a tym samym ja, opłaca składki zdrowotne, które przeznaczane są na moją, tak naprawdę, fikcyjną możliwość korzystania z bezpłatnej pomocy medycznej. Tymczasem i tak muszę często korzystać z prywatnych gabinetów lekarskich czy wykonywać badania prywatnie. Do tego mam zapłacić komuś, kto ma niezłe zarobki, za to, aby wywołał u mnie poród? Plus zapłacić położnej i pielęgniarce, żeby wykonywały swoją pracę, za którą mimo wszystko co miesiąc dostają wynagrodzenie. Mnie nikt nie płaci dodatkowo za wykonywanie swoich obowiązków służbowych, a wykonuje je jak najlepiej. Dlaczego lekarze tak nie mogą funkcjonować? I znowu kłania się przysięga, składana przez lekarzy (Kodeks Etyki Lekarskiej):
Przyjmuję z szacunkiem i wdzięcznością dla moich Mistrzów nadany mi tytuł lekarza i w pełni świadomy związanych z nim obowiązków przyrzekam:
  • obowiązki te sumiennie spełniać;
  • służyć życiu i zdrowiu ludzkiemu;
  • według najlepszej mej wiedzy przeciwdziałać cierpieniu i zapobiegać chorobom, a chorym nieść pomoc bez żadnych różnic, takich jak: rasa, religia, narodowość, poglądy polityczne, stan majątkowy i inne, mając na celu wyłącznie ich dobro i okazując im należny szacunek;
  • nie nadużywać ich zaufania i dochować tajemnicy lekarskiej nawet po śmierci chorego;
  • strzec godności stanu lekarskiego i niczym jej nie splamić, a do kolegów lekarzy odnosić się z należną im życzliwością, nie podważając zaufania do nich, jednak postępując bezstronnie i mając na względzie dobro chorych;
  • stale poszerzać swą wiedzę lekarską i podawać do wiadomości świata lekarskiego wszystko to, co uda mi się wynaleźć i udoskonalić.
Nie ma tu mowy o rzetelnym przyjmowaniu łapówek. Tymczasem na stronach internetowych, forach można znaleźć nawet cenniki łapówkarskie - 300 zł za przyjęcie poza kolejnością do specjalisty, opieka położnej 400 zł, cesarskie cięcie 1500 zł. To są przykłady, podane przez Fakt.pl. (źródło: http://www.fakt.pl/lapowkarski-cennik-sluzby-zdrowia,artykuly,214983,1.html). Akurat ta gazeta nie cieszy się szacunkiem, aczkolwiek w każdej plotce jest źdźbło prawdy. Sama wysłuchiwałam, jak koleżanki opowiadały o opłaceniu położnej w szpitalach podczas porodu. Innym razem dowiedziałam się, że lepiej abym nie rodziła w jednym ze szpitali, ponieważ moja położna nie należy do związku położnych, założonego w danym szpitalu. Przez to miałabym być gorzej traktowana od innych pacjentek.
Konkluzja w formie pytania: czy ci, którzy chcą być uczciwi, mają być gorzej traktowani? Jeśli tak, nie dziwmy się, że ludzie uciekają za granicę rodzić, skoro tam są traktowani jak ludzie i nie żyją fikcją bezpłatnej opieki zdrowotnej. 

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Kocham, bo tak mi każą

Zawsze tworzone są lub sami tworzymy pewne ramy, w które się wciskamy. Nawet jeśli do nas nie pasują. Po co to robimy? Żeby się dopasować. I tutaj ponownie pytam - po co? 
Taką ramą jest miłość macierzyńska. Do refleksji skłonił mnie artykuł opublikowany w Polityce pt. "Czy można nie kochać swojego dziecka?". Każda kobieta od dziecka słyszy od otoczenia, że najważniejsze i najpiękniejsze to mieć męża i dzieci. Nikt nie namawia nas na bycie niezależną. Nikt nie mówi "bycie singlem jest fajne". Jeśli my tak stwierdzimy to dowiadujemy się, że jesteśmy niedojrzali. Podobnie jeśli nawet wejdziemy w związek małżeński, a nie chcemy mieć dzieci. "Nie dorosłeś" brzmi krytyka ze strony i tych bliskich i tych dalekich osób. A ja mówię - właśnie to jest odpowiedzialna decyzja. Skoro nie czujemy się stworzeni do rodzicielstwa to chyba lepiej odpuścić i nie zamieniać w małe piekło życia naszego potencjalnego dziecka. Czemu ono zawiniło i ma płacić za nasz brak asertywności? 
Jest jeszcze możliwość, że jak urodzimy dziecko to dopiero je pokochamy. A czy dziecko jest zabawką, którą kupimy i dopiero potem będziemy się zastanawiać, czy nam się podoba. A jak się nie spodoba to ją schowamy na strychu albo po prostu wyrzucimy na śmietnik? Albo róbmy z niechcianymi dziećmi jak z niechcianymi zwierzętami - przywiążmy je na łańcuchu do drzewa. To by bulwersowało opinię społeczną. I racja - ani pies, ani dziecko na to nie zasługuje, aby być przywiązanym do drzewa, utopionym, tylko dlatego, że ktoś dorosły uległ społeczeństwu i zrobił sobie dziecko, bo tak wypada. 
Krytykowane są także te matki, które nie mdleją nad swoimi pociechami. Które odczuwają lęk przed wychowaniem swoich dzieci. A co jest w tym złego? Moim zdaniem nic. To jest właśnie poczucie odpowiedzialności, skoro boimy się, czy dobrze wychowamy nasze dzieci. 
O zgrozo, być matką, która nie poświęca CAŁEGO swojego czasu dzieciom. Albo powie, że czasem ma ich dosyć, bo np. ma gorszy dzień, a dzieciaki latają i wrzeszczą. 
Moim zdaniem problem nie leży w dzieciach, ani w tych matkach tylko w społeczeństwie, a właściwie naszym najbliższym otoczeniu. Czy kobieta dostaje jakieś wsparcie psychologiczne podczas ciąży czy po porodzie? Nie. Słyszy tylko pytania - a jak dziecko się czuje? Albo stwierdzenie - teraz dziecko jest najważniejsze. A dlaczego nie padają pytania po porodzie czy może w czymś pomóc, albo zapewnienia, że teraz młoda mama też powinna wygospodarować czas dla siebie, bo przeszła przez ciężkie wyzwanie jakim jest ciąża i poród. Może nauczmy okazywać, że macierzyństwo nie jest obowiązkiem każdego i nie jest wyrzeczeniem, a po prostu częścią życia, jakie sami odpowiedzialnie wybieramy. A jeśli tego nie umiemy, to chociaż nie krytykujmy niektórych wyborów.

piątek, 22 stycznia 2016

Babeczki na...125!

Na juto mam termin porodu. Objawów jakichkolwiek brak. Schody zaliczone, mieszkanie posprzątane na kolanach, seks zaliczony. I nic. Mały ani drgnął. Nawet choinkę sama wynosiłam z mieszkania i przesuwałam komodę. Nadal nic. Skalpel Chodakowskiej też zaliczone i inne ćwiczenia. Nic. To oczekiwanie tak mnie drażniło, że postanowiłam ze złości coś upiec. Niestety, do moich ukochanych babeczek nie miałam potrzebnych produktów. I tu rozpoczęłam twórczy proces wymyślenia własnych babeczek. 

Składniki:
125 ml oleju
125 g mąki
125 g cukru
2 jajka
1 kubeczek jogurtu truskawkowego (może być jakikolwiek inny) 
0,5 łyżeczki sody oczyszczonej
płatki owsiane (bo mam ich mnóstwo, a na owsiane śniadanie już nie mogę patrzeć)

Przygotowanie:
Nic prostszego. Ucieramy olej z cukrem. Dodajemy jajka, sodę, jogurt i mąkę. Na koniec możemy dołożyć co tylko chcemy - owoce, konfiturę, budyń, rodzynki, albo płatki owsiane. 
Ciasto nakładamy do papilotem. Babeczki pieczemy przez 15-20 minut w piekarniku nagrzanym do 200 stopni. 
Gotowe babeczki możemy udekorować kremem, pisakami, lukrem, cukrem pudrem.
Od ich pieczenia także nie urodziłam, ale przynajmniej wkąsiłam coś smakowitego. 

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Poronienie - ludzka rzecz

Ostatnio w "Wysokich Obcasach" znalazłam ciekawy artykuł na temat poronienia. Dla wielu kobiet jest to niewyobrażalny koszmar. Nigdy tego nie przeżyły i nie chcą. W końcu wiele opowieści o ciąży kończą się happy endem. 
Niestety poronienia były, są i będą. Kiedyś były czymś bardzo naturalnym i nie należały do tematu tabu. Inaczej była zorganizowana opieka nad przyszłymi mamami, a nawet jej nie było. Porody odbywały się w domach. Z filmów znamy okrzyk: "przynieś miskę z ciepłą wodą i ręcznikami". Dzieci się rodziły, potem żyły albo umierały. 
Dziś na siłę medycyna robi wszystko, aby utrzymać ciążę. Może dlatego, że wiele par ma problemy z płodnością. Według informacji z portalu kobieta.onet.pl aż co czwarta polska para stara się o dziecko bez efektu. Dlaczego tak jest? Najpierw skupiamy się na pracy, a potem po 30. roku życia budzimy się i robimy dziecko. Poza tym prowadzimy niezdrowy, stresujący tryb życia. Powodów jest milion. Łącznie z genami. Wróćmy jednak do poronień. 
Jak zaszłam w ciążę nie chciałam się do niej przyzwyczajać. Koleżanka z pracy nie utrzymała kilka razy ciąży. Inna koleżanka raz straciła dziecko. W mojej rodzinie temat nie był obcy. Wniosek był jeden - nie przyzwyczajać się do stanu ciąży, bo mogę ją stracić w każdej chwili. Najczęściej do poronień dochodzi w I trymestrze. Kilka dni przed zakończeniem tego okresu dopadł mnie okropny ból brzucha w pracy. Bałam się jechać do szpitala, ponieważ spodziewałam się najgorszego. Pomogła mi koleżanka, która właśnie raz poroniła. Wspomniała słowa lekarza, który ją poinformował o poronieniu: "Niech Pani nie płacze. Coś, co nie miało szans na zdrowie i prawidłowe funkcjonowanie zostało w sposób naturalny odrzucone. Nic złego się nie stało". Wiadomo, dla niej nadal było to ciężkie przeżycie, ale łatwiej pogodziła się ze stratą. W dobie rozwiniętej medycyny staramy się podtrzymywać wiele procesów sztucznie - ciążę, życie. Tylko po co? Dla zaspokojenia własnego egoizmu, który zasłaniamy empatią? W naturze funkcjonuje system zero jedynkowy - prosty, nieskomplikowany, bez miejsca na "nie wiem" czy "może". Kiedy pozwolimy mu działać, wiele rzeczy staje się prostszych i bardziej zrozumiałych.

piątek, 15 stycznia 2016

Ciastka owsiane palce lizać

Ostatnio kupiłam ciastka do szpitala na ewentualny poród- zbożowe z mlekiem. Kiedy okazało się, że jednak nie rodzę, w drodze powrotnej zjedliśmy z mężem całą paczkę w samochodzie. Postanowiłam, że upiekę podobne ciacha sama. Pogrzebałam wśród przepisów zamieszczonych w Internecie, ale żadne mi nie odpowiadały - albo polegały na połączeniu płatków owsianych czymś kleistym, albo wyglądały średnio apetycznie. Przynajmniej dla mnie - o gustach się nie dyskutuję. Wymyśliłam własną recepturę, którą dzielę się z Wami w dniu dzisiejszym. Nie ma za dużo tzw. paprania także śmiało każdy może je zrobić. 

Składniki: 
1 jajko
płatki owsiane ile dusza zapragnie
125 g masła/ margaryny
125 g cukru brązowego lub białego ( ja dałam po 63 g z każdego, bo tyle miałam)
szczypta soli
200 g mąki
2 łyżeczki proszku do pieczenia

Jak przygotować ciasto?
Margarynę wyrabiamy z cukrem na puszystą masę. Możemy wcześniej tłuszcz rozpuścić. Osobiście ciasto wyrabiałam ręką z lenistwa (nie chciało mi się sięgać miksera). Następnie dodajemy jajko oraz proszek do pieczenia. Kiedy masa jest jednolita dodajemy pozostałe produkty - sól, płatki i mąkę. 
Ciasto jest zbyt rzadkie żeby wycinać je za pomocą foremek. Proponuję robić małe kulki ręką i trochę je "rozpłaszczyć" zanim położymy je na blaszce. Uwaga - ciastka rosną, także niech będą nieduże i układajmy je w pewnej odległości od siebie. Chociaż duże i posklejane też są pyszne. 
Piekarnik nastawiamy na 190 stopni. Ciastka pieczemy przez ok. 12 minut. Zanim je wyciągniemy z blaszki i ułożymy w miseczce odczekajmy kilka minut, żeby się nie skleiły. 
Zamiast płatków owsianych możemy dać rodzynki, orzechy, czekoladę, drażetki - co dusza zapragnie. Zawsze są pyszne.

wtorek, 12 stycznia 2016

Ponad 500 wyświetleń

Dziękuję za ponad 500 wyświetleń w ciągu 5 tygodni! Oczywiście proszę o więcej :)

Rodzić po ludzku...po prostu po ludzku

Nie, jeszcze nie urodziłam. Tak jak kiedyś wspominałam, jestem na końcówce ciąży, dokładnie połowa 38 tygodnia. Chodzę po schodach, myję okna i stosuje milion innych zabiegów, które niby miałyby przyspieszyć poród. Jestem na etapie, że nie mogę wypowiedzieć się na temat rodzenia. Ale temat traktowania kobiet w pierwszej ciąży na oddziale - jak najbardziej. 
Wczoraj położona powiedziała, żebym pakowała się do szpitala. Skurcze miałam co 3 minuty, do tego ból kręgosłupa w okolicach krzyża, ból kości miednicy. Może nie ból, ponieważ mój próg odczuwania bólu jest dość wysoki, ale na pewno sytuacja nie była komfortowa. Cieszyłam się, że akurat była położna, ponieważ na ostatnim KTG miałam skurcze, ale ich nie czułam. Bałam się, że nie rozpoznam momentu, kiedy należy jechać do szpitala. Wody nie zawsze odchodzą, mogą się sączyć kilka dni. 
Pojechaliśmy z mężem do szpitala im. Raszei w Poznaniu. Pielęgniarka, która mnie przyjmowała była bardzo miła. Dziwiła się tylko, że nie jęczę z bólu. Obiecałam sobie, że nawet w trakcie porodu nie wydam z siebie krzyku, wyznając zasadę "walcz z bólem". 
Niestety lekarka już nie była taka miła. Na dzień dobry oberwało mi się za zawracanie głowy, skoro według niej skurczy nie ma i wody nie odeszły. Podczas badania lekarz stwierdził, że główka jest za wysoko, rozwarcia nie było, chociaż może na 1 cm był. Wyjaśniłam, że to jest moja pierwsza ciąża i trudno mi określić czy mam skurcze. Opisałam ból jak odczuwałam, powiedziałam, że położna skierowała mnie do szpitala. Na co usłyszałam, że szpital nie jest od diagnostyki tylko poradnie. Wniosek - jeśli czujesz, że rodzisz masz iść do poradni, a potem ewentualnie (jeśli zdążysz) jechać do szpitala. Następnie dowiedziałam się, że do porodu jest bardzo daleko i zostanę przyjęta na oddział patologii ciąży. Miałabym, zdrowa, leżeć wśród kobiet, które czekają na poronienie albo mają poważne problemy z ciążą i jeszcze je irytować swoją osobą. Zapytałam, czy coś dzieje się z dzieckiem, skoro mam zostać przyjęta na patologię (etymologia słowa patologia - z greki pathos oznacza cierpienie, logos - nauka). Dowiedziałam się, że ze mną i z dzieckiem jest wszystko dobrze, ale skoro zgłosiłam się do szpitala to przyjmuje się, że coś złego się dzieje. Lekarka była bardzo niepocieszona, kiedy na żądanie wypisałam się ze szpitala. I to nie dlatego, że nie chciałam zostać, tylko dlatego, że musiała anulować przyjęcie i wypisać kartę szpitalną. 
W tym momencie apeluję do lekarzy i położonych - potraktujcie kobiety w ciąży jak osoby, które nie są po medycynie, boją się i nie wiedzą, co robić. Praktycznie są same, bo w szpitalach traktuje się je z góry. Nie krzyczałam, nie jęczałam, chciałam się tylko dowiedzieć, czy to już ten moment czy jeszcze nie. Za to płacę składki zdrowotne, aby lekarze otrzymali swoje wynagrodzenie za wykonywanie pracy. I wspomnę o Przyrzeczeniu Lekarskim, gdzie lekarz przysięga m.in. "(...) obowiązki (...)sumiennie wypełniać(...)".

niedziela, 10 stycznia 2016

Poczuć swoją wielkość

Rodzimy się, dorastamy, kształtujemy swój charakter. Już od najmłodszych lat część z nas podejmuję walkę - czuje słodki smak rywalizacji. Chcemy być lepsi, chcemy by nas zauważano. W bajkach, a potem filmach czy serialach, odnajdujemy swojego bohatera, który ratuje życie, świat, albo bardziej przyziemnie, występuje na prelekcjach. Tak czy owak, jest podziwiany. Też chcemy być podziwiani. Kiedy uda nam się jedna rzecz, chcemy dalszych sukcesów, pomimo licznych porażek. One nie są porażkami faktycznie. To momenty, kiedy jesteśmy zbyt pewni siebie i nie dostrzegamy drobiazgów. Właśnie te porażki nas kształtują, jak i naszą drogę do sukcesu. 
Czasem się poddajemy. Takie chwile słabości też są dobre, pod warunkiem, że nas uczą. Wstajemy z kolan, otrzepujemy się i idziemy dalej, silniejsi o pewne doświadczenia. 
W społeczeństwie często uczy się nas, aby nie wybijać się, aby nie być władczym, nie rywalizować. Konkurowanie, bycie liderem jest sprowadzane do tzw. "wyścigu szczurów". Dlaczego ludzi ambitnych i silnych ma się za szczury, kojarzone z jednymi z najbardziej brudnych i niepożądanych zwierząt? Wbrew pozorom badania wykazują, że szczury są bardzo inteligentne. Anyway. Chcemy być wielcy. I jeśli czujemy, że to jest nasze przeznaczenie idźmy w tym kierunku. Świat potrzebuje liderów. Ludzie ich potrzebują. My potrzebujemy liderów, wzorców. Nie możemy wstydzić się swoich umiejętności zarządzania, stania na czele, pewnej odwagi w podejmowaniu decyzji, ambicji czy chęci rywalizacji. Może rywalizacja nie jest zdrowa, jak krzyczą przedstawiciele psychologii. A czy hamburgery są zdrowe? Czy modyfikowane jedzenie jest zdrowe? Czy pseudoekologiczne jedzenie jest tak naprawdę zdrowe? Siedzenie przed telewizorem? Raczej nie. Robimy milion rzeczy, które nas nie rozwijają i są niezdrowe. Rywalizacja i chęć podnoszenia swojej inteligencji w porównaniu z tym, co robimy na co dzień mogą się okazać dla nas zdrowsze. 

środa, 6 stycznia 2016

Be bueaty

Cały czas wysłuchuję typowych Matek Polek jak to trzeba wysprzątać mieszkanie. Biegają kobiety z mopami, odkurzaczami, nawet na kolanach, i pucują wszytko co się da. Bo musi być czysto i sterylnie z powodu dziecka. Albo musi być idealnie czysto, bo jestem w ciąży i mam dużo czasu, co mąż pomyśli, jak wróci z pracy i zobaczy bałagan. Kiedy tak słucham tych wywodów wracam do swojego mieszkania i patrzę na nie. Sprzątam dwa razy w tygodniu - ścieram kurze, wyjadę podłogi odkurzaczem i mopem. Doprowadzenie obu pięter będąc w zaawansowanej ciąży zajmują mi max 2.5 godziny. Owszem, pewne rzeczy robię codziennie - umyję lustro, czy zlew. A wieczorem? Wieczorem robię porządek ze sobą. Peeling, maseczka, odżywka do włosów. Przypominam sobie znowu Matki Polki od sprzątania, które mają czas na sprzątanie mieszkania, ale ze sobą już nie zdążą zrobić porządku. Owszem, wykąpią się, umyją włosy, ale nie mają czasu aby spojrzeć w lustro i stwierdzić "zadbałam o siebie". Bo niby po co mamy o siebie dbać, skoro już wyszłyśmy za mąż i nie musimy nikogo podrywać. Odpowiedź jest prosta - dla siebie. 
Jestem feministką. I dbam o siebie dla siebie. Dobrze się czuję, gdy po dniu pracy zapalę świeczkę w łazience, zrobię sobie ulubioną herbatę, nałożę maseczkę na twarz i pomaluje paznokcie. Niektóre feministki są tym oburzone. Zarzucają, że jestem niewolnikiem stereotypu kobiety zajmującej się jedynie kosmetykami. Albo pozwalam sobie narzucać pewne wzorce piękna tudzież robię to dla mężczyzny. Wtedy ogarnia mnie śmiech. Jak bardzo filozofia, dojrzewająca w ludziach, potrafi być przez nich zniekształcona? Bardzo! Faktycznie, jeśli dbamy o siebie dla kogoś jest to pewien rodzaj niewoli. Szczególnie jeśli nie lubimy maseczek i innych zabiegów. Bardziej niepokojące jest to, że kobieta będąc matką i mężatką zapomina o sobie. Musi znaleźć czas dla dziecka, męża, na ogarnięcie domu, ugotowanie obiadu, a nie znajduje nawet 10 minut dla siebie. Ile to może trwać? Miesiąc, dwa, pół roku, rok? Dlaczego umiemy zadbać o mieszkanie, a nie umiemy zadbać o siebie? Nie wykręcajmy się brakiem czasu. Można nałożyć maseczkę i w tym czasie sprzątać mieszkanie. Nie zasłaniajmy się brakiem środków - przecież nie trzeba od razu biec do salonu piękności. Czasem wystarczy kilka złotych, aby w drogerii kupić maseczkę i używać jej przez dłuży czas. Warto się dobrze czuć we własnej skórze.