środa, 27 lipca 2016

Facet jest jak pierwszy naleśnik

Naleśniki, każdy je lubi. Może nie każdy, ale większość. I jest to jedno z łatwiejszych dań do przyrządzenia. Jest też pewna zasada, która dość często się sprawdza - pierwszy naleśnik nie wychodzi. 
Nigdy nie myślałam, że ktoś porówna mężczyznę do naleśnika. Tego pierwszego oczywiście. Mąż po powrocie z pracy sprzedał mi mądrość życiową pewnej spotkanej kobiety - "Pierwszy facet jest jak pierwszy naleśnik - do wyrzucenia". Nie spodziewałam się takiego porównania. Osobiście uwielbiam naleśniki i nie skaziłabym ich porównaniem do faceta. Jednak jest coś w tym stwierdzeniu. 
Kiedy robimy pierwszego naleśnika to wychodzi, że ogień pod patelnią był za mały albo za duży, ciasto zbyt rzadkie, za mało albo za dużo tłuszczu daliśmy do smażenia. A jeśli nawet wyszedł piękny naleśnik to okazuje się, że nie jest wystarczająco doprawiony. Z pierwszym facetem jest podobnie. Dlaczego? Bo brakuje nam doświadczenia, eksperymentu czego chcemy - jakiego ognia, jakiej ostrości, jakiego smaku. Uczymy się tego właśnie przez doświadczenie. 
Płynie z tego także pozytywna nauka. Wiele zależy od tego pierwszego naleśnika. Jesteśmy mądrzejsze o pierwszy naleśnik. Kolejne są rumiane, smakowite. Chyba, że je spalimy. 

poniedziałek, 18 lipca 2016

Czekolada nie pyta, czekolada rozumie!

Urszula Sipińska śpiewała: (...)są takie dni w tygodniu (...).
Oj są. Niedużo do złości potrzeba - sąsiedzi, mąż, dziecko, pogoda, niepogoda, okres. Cokolwiek.  Ale na szczęście jest coś, co pomaga - czekolada. Bo ona nie pyta, ona rozumie. Siada z Tobą i mówi: "Weź na luz, zjedz mnie. Potem poćwiczysz i będziesz zadowolona."Ile razy czekolada była z nami w trakcie sesji na studiach, matury, nawet po szczepieniu w dzieciństwie. W chorobie i zdrowiu. Na dobre i na złe. Zawsze.
Ja na takie dni mam sposób. Ciasto mega czekoladowe. Dzielę się przepisem i życzę smacznego!

Składniki:
1,75 kubka mąki
0,5 łyżeczki sody oczyszczonej
0,5 kubka kakao
1,3 kubka cukru
2 jajka
165 g margaryny
olejek jakikolwiek, ja daję pomarańczowy
0,5 kubka wrzątku
100 g czekolady mlecznej posiekanej

1. Mieszamy ze sobą wszystkie suche produkty.
2. Roztapiamy margarynę. Po ostudzeniu dodajemy ją do suchych produktów i mieszamy.
3. Dodajemy całe jajka i dalej mieszamy. Najlepiej mikserem.
4. Dolewamy wrzątek i, bez niespodzianki, mieszamy.
5. Na koniec dajemy kawałki posiekanej czekolady. Dowolnej. Ja daję mleczną.
6. Ciasto pieczemy w 170 stopniach przez 45-50 minut.
7. Ciasto możemy wykończyć polewą albo syropem (0,5 kubka cukru, 0,5 kubka wody i pół łyżki kakao), a nawet roztopioną czekoladą.

Przepis nie jest mojego autorstwa, lecz Nigelli Lawson. Zawsze się sprawdza. Szybki w przygotowaniu, łatwi w pieczeniu i jedzeniu. Nie dla osób uważających, że niewysokie ciasto jest nieudane.

czwartek, 14 lipca 2016

Ordnung musi być!

Feminizm feminizmem, kobiecość kobiecością, ale chyba każda z nas lubi porządek, a nie lubi godzinami sprzątać. 

Jedną z takich znienawidzonych czynności przeze mnie jest porządkowanie lodówki. Latem najbardziej doskwiera zapach, np. pleśniowego sera. Wyczuję lekki, specyficzny zapach i ryję jak kret po najgłębszych zakamarkach lodówki w poszukiwaniu czegoś z białym puchem. Zakupiłam nawet odświeżacz do lodówki, który moim zdaniem nic nie daje. Kiedy tak narzekałam, mąż powiedział: "Musiałabyś mieć wszystko w plastikowych pudełkach, żeby na półkach było czysto, a zapachy się nie mieszały". I poszedł spać. Wtedy zapaliła się żarówka w moim umyśle. No właśnie, pudełka. Jakiś czas temu kupiłam pakiet 17 pudełek różnej wielkości i kształtu w IKEI. Stały na półce w szafce takie bezrobotne. 
Dziś wyjęłam wszystko z lodówki, umyłam półki, posegregowałam jedzenie i zaczęłam układać. Sałatka do pojemniczka, warzywa do pojemniczka, nawet serek twarogowy przełożyłam do pojemniczka. Zapanował ład i porządek. Dwa ogórki z olbrzymiego słoika do pojemniczka, mozzarella do pojemniczka. Oczywiście najwięcej jedzenia ma dziecko i kot. 
W tym całym porządkowaniu, które trwało dosłownie 40 minut zmartwiła mnie jedna rzecz. Ilość opakowań, zużywanych przez producentów. Kartoników, słoiczków, tekturek nazbierał się cały kosz. Wystarczy spojrzeć na kosmetyki. Krem jest w słoiczku, a ten znajduje się w tekturowym opakowaniu. Czyli dwa opakowania do wyrzucenia. Pasta do zębów podobnie - pasta w tubce, tubka w kartoniku. Słoiczki dla dziecka połączone tekturką, bo jest promocja na 3 słoiczki. Jakby nie można było zrobić promocji, a klient z półki zabrałby 3 słoiczki! 
Wracając do sedna sprawy. Można by powiedzieć, że oszalałam z tym przekładaniem, ile to roboty! Właśnie nie ma jej za dużo. A im lepiej jesteśmy zorganizowani tym więcej mamy czasu. Stałam się fanką chowania wszystkiego do koszyków, pojemniczków, skrzyń. Syn ma w wiklinowym koszu maty edukacyjne i pluszaki. Wieczorem wszystko wrzucam do kosza i jest porządek. Przyprawy w pojemniczkach nie rozsypują się jakby były w torebkach. Kosmetyki męża i moje są w materiałowych koszykach - jak ścieram kurz z szaf trwa to krócej niż ściąganie każdego dezodorantu, kremu, żelu do twarzy. Czasem warto poświęcić kilka minut dłużej na posegregowanie, aby potem tracić mniej czasu na sprzątanie. 

sobota, 9 lipca 2016

Kot z dzieckiem razem przez świat

"Dziecka i kota nie powinno się trzymać razem w domu" - grzmiały babcie, ciotki, sąsiadki. Czas skończyć z tym stereotypem. 
Kiedy zaszłam w ciążę kilka koleżanek odezwało się do mnie, aby mnie przestrzec przed posiadaniem kota, będąc w stanie błogosławionym. Wiele z nich pozbyło się własnego kota z obawy przed toksoplazmozą i innymi zagrożeniami. Kot i ciąża to zakazany duet. Podobnie jak kot i małe dziecko. Nic bardziej mylnego. 
Moja kotka jest ze mną od 9 lat. Nie wychodzi na dwór, bo by zaginęła w akcji. Jest typową przybłędą, która przywykła do wydawania śniadania i obiadokolacji, spania na łóżku i ciepełka. Kiedy zaszłam w ciąże ona zadziałała jak test ciążowy. Nagle kładła się na mój brzuch. 
Przez te 9 miesięcy nic się nie zmieniło w naszych relacjach. Czesałam ją, głaskałam, sprzątałam w kuwecie tak jak zawsze - za pomocą łopatki. W badaniach na toksoplazmozę wyszło, że ją przeszłam i nie zagraża ciąży. Z resztą, w dzisiejszych czasach toksoplazmoza nie jest już takim zagrożeniem. Ponadto, częstszą przyczyną wystąpienia toksoplazmozy jest jedzenie surowego mięsa, niż posiadania kota. 
Kiedy przyjechaliśmy do domu z synkiem, kotka uciekła i zamieszkała we wnęce szafki na DVD. Tak zawsze chowała się, gdy młody płakał. Raczej unikała towarzystwa dziecka. Za to domagała się większej uwagi, co bywało denerwujące. Kiedy karmiłam syna, ona musiała akurat iść do kuwety i tak mocno grzebać w niej, aż pobudziła wszystkich. 
Dopiero jak synek skończył 5 miesięcy zaczęła się do niego przyzwyczajać. Nie są przyjaciółmi, aczkolwiek uczą się wspólnego życia. Przecież nie wystawię z domu ani dziecka, ani kota. Synkowi pokazuję jak kota głaskać, co wychodzi z różnym skutkiem. Aczkolwiek kot znosi te eksperymenty z godnością i cierpliwością. Nigdy nie ugryzła młodego. Najwyżej uciekła przed nim. 
Trzymanie dziecka i kota pod jednym dachem ma ponadto wiele zalet. Dziecko uczy się obcować i szanować zwierzęta, uodparnia się na milion alergenów i roztoczy, które siedzą w kocim futrze, a dodatkowo podgląda jak chodzi "na czworaka". Szkoda, że kot nie korzysta z toalety :) 
To jest dowód, że kiedy pojawia się dziecko nie musimy rezygnować z naszych futrzaków. W końcu czy byśmy wystawili z domu kogoś z rodziny, gdyby tylko pojawił się jej nowy członek? Wszystko zależy od wychowania i kota i dziecka, czyli w sumie od nas samych. 
Źródło: Female-teka

niedziela, 3 lipca 2016

Z bobasem na wieczorze panieńskim

Każda kobieta-matka (pani-matka) w pewnym momencie ma serdecznie dosyć siedzenia w domu. Chce wyjść, założyć szpilki i spotkać się z koleżankami. Najlepiej na mieście. Ale...jest matką. Dziecka nie może sprzedać nikomu w rodzinie, bo nikogo pod ręką nie ma, mąż w pracy, a wystawienie dziecka na Allegro pewnie byłoby ścigane. Nie zostaje nic innego, jak iść na kompromis. Krótsze spotkanie, ale z zawsze spotkanie, i to z bobasem. 
Wczoraj zabrałam synka na wieczór panieński. Jedyna taka okazja, żeby mógł wbić się na tego typu imprezę. Wszystkie panie oczywiście rozpływały się nad jego oczami, kędziorkiem i serdelkami (nóżkami). Młody dał pokaz swoich umiejętności gaworzenia i zabawy. Kiedy nie był w centrum uwagi okazywał swoje niezadowolenie, ale było mu to wybaczone, bo ogólnie był naprawdę grzeczny. 
Na samym wieczorze niestety byłam tylko godzinę, bo niektórym już koniecznie chciało się spać. Natomiast przygotowania do wyjścia trwały ponad godzinę. Tym samym chciałam opublikować swoją listę TOP10, jak zabrać się z bobasem na wyjście:
1. Pieluchy, najlepiej 6. Nigdy nie wiadomo, czy z radości nie narobi w pieluchę.
2. Pielucha tetrowa - przydała się przy prowizorycznym karmieniu gruszką.
3. Jedzenie - ważniejsze od pieluch. Odmierzone mleko wsypałam do butelki, wystarczyło zalać je wodą i gotowe. Do tego była pora na gruszkę, także zabrałam owoc w słoiczku i łyżeczkę do karmienia. 
4. Chusteczki nawilżające. 
5. Krem na odparzenia
6. Przewijak w postaci maty. 
7. Ubranka na zmianę - w zależności od pogody, jedno body z krótkim rękawkiem, drugie z długim, skarpetki, półśpiochy - po sztuce
8. Kubek niekapek z wodą
9. Smok
10. Zabawki - ukochany kaczorek i kierownica interaktywna - mała i wielofunkcyjna. 
Źródło: Famela-teka
Oczywiście jego rzeczy zajęły 4/5 torby. Ja wzięłam jedynie portfel, klucze od mieszkania, pomadkę i ukochaną szminkę. 
Wniosek z tej opowieści jest jeden - nie bójmy się zabierać maluchy ze sobą. Od razu będą się uczyć, jak przebywać z innymi. Tylko trzeba wziąć kilka nadprogramowych rzeczy ze sobą.