Naleśniki, każdy je lubi. Może nie każdy, ale większość. I jest to jedno z łatwiejszych dań do przyrządzenia. Jest też pewna zasada, która dość często się sprawdza - pierwszy naleśnik nie wychodzi.
Nigdy nie myślałam, że ktoś porówna mężczyznę do naleśnika. Tego pierwszego oczywiście. Mąż po powrocie z pracy sprzedał mi mądrość życiową pewnej spotkanej kobiety - "Pierwszy facet jest jak pierwszy naleśnik - do wyrzucenia". Nie spodziewałam się takiego porównania. Osobiście uwielbiam naleśniki i nie skaziłabym ich porównaniem do faceta. Jednak jest coś w tym stwierdzeniu.
Kiedy robimy pierwszego naleśnika to wychodzi, że ogień pod patelnią był za mały albo za duży, ciasto zbyt rzadkie, za mało albo za dużo tłuszczu daliśmy do smażenia. A jeśli nawet wyszedł piękny naleśnik to okazuje się, że nie jest wystarczająco doprawiony. Z pierwszym facetem jest podobnie. Dlaczego? Bo brakuje nam doświadczenia, eksperymentu czego chcemy - jakiego ognia, jakiej ostrości, jakiego smaku. Uczymy się tego właśnie przez doświadczenie.
Płynie z tego także pozytywna nauka. Wiele zależy od tego pierwszego naleśnika. Jesteśmy mądrzejsze o pierwszy naleśnik. Kolejne są rumiane, smakowite. Chyba, że je spalimy.