Zapewne narażę się wielu osobom, które popierają dofinansowanie przez samorządu in vitro. Ja jestem temu przeciwna. Dlaczego?
Spadek urodzeń dzieci nie wróży niczego dobrego. Ale też sygnalizuje, jak wielki strach przed zajściem w ciąże tkwi w kobietach. Niepewność zawodowa, niewystarczające zarobki, brak wsparcia społecznego - to najważniejsze czynniki, które powstrzymują kobiety przed płodzeniem potomstwa. Pary zazwyczaj zabierają się za projekt dziecko grubo po 30. Wtedy uda im się dostać kredyt na mieszkanie, posiadają w miarę stabilną pracę. Wtedy też przychodzi zdziwienie - dlaczego nie możemy zajść. Powody są różne, ale do najczęstszych należą: spożywanie alkoholu (chociażby 1 piwo dziennie), zła dieta (nie mówię, że trzeba jeść kiełki, ale fast food-y niestety nie ułatwiają życia), brak ruchu fizycznego, stres. Przyznajmy sami przed sobą, ilu z nas wraca z pracy i zamiast iść chociaż na spacer zasiada przed telewizorem? Ilu z nas zamiast nawet samodzielnie upiec pizzę zamawia frytki, gotowe ciasto itd? A potem jesteśmy zdziwieni, że nie możemy być w ciąży! Oczywiście są przypadki związane z genetyką, problemami zdrowotnymi. Jednak pewien procent problemów sami stwarzamy i nie walczymy z nimi. Liczymy, że pomogą tabletki, zastrzyki czy in vitro.
Często jest też tak, że chcemy dziecko w momencie, gdy okazuje się to wyzwaniem lub jest niemożliwe. Rozmawiałam z kilkoma parami, które od lat starają się o dziecko. Są niczym nie wyróżniającymi się ludźmi. Po pracy oglądają pasmo seriali, nie mają czasu ani ochoty na gotowanie, sport jest karą, a w weekend odprężają się przy grillu i piwku. Dziecko? Po trzydziestce. I tak już są przed 40. urodzinami. Niektórzy mają obecnie 35 lat. Kiedy marudzili, że to jest niesprawiedliwe, że zaszłam od razu w ciążę bez problemu, pytałam ich, czy teraz tak bardzo chcą dziecka, bo nie mogą go mieć. Wszyscy się oburzyli. Jak mogłam zadać tak bezczelne pytanie. Potem 75% z nich wróciło do mnie po kryjomu i przyznali mi rację. Część z nich ma dosyć starania się o dziecko - czekania na owulację, spowiadania się lekarzowi kiedy, gdzie i jak. Szukają ratunku w in vitro. Tu moje pytanie. Ile dzieci z domu dziecka szuka nowej rodziny? Kilkadziesiąt tysięcy! To nie są dzieci z rodzin patologicznych, sami nie muszą tworzyć patologii. To młodzi ludzie, którzy zasługują na miłość, a nikt ich nie chce, bo są z drugiej ręki! Koniecznie musimy mieć swoje dziecko. Ja osobiście powiedziałam mężowi, że jeśli nie będziemy mogli mieć swojego dziecka to chcę jakieś adoptować. Dlaczego nikt nie chce łaskawie spojrzeć na te dzieci? Dlaczego o nich zapominamy?
Obecnie prowadzona jest dyskusja w Poznaniu na temat dofinansowania in vitro. Inne znajome małżeństwo, które skorzystało z in vitro i mają córkę, mówili, że płacili za całą kurację ponad 30 tys. zł. Sami zapłacili, bez wsparcia. I tu nasuwa mi się kolejne, brutalnie zadane pytanie. Widzę ludzi w bankach, którzy biorą kilka pożyczek, chwilówek, kredytów - na samochód, na wakacje, na święta. Czy nie można żyć skromniej, a wziąć kredyt na in vitro. Skoro moi znajomi płacili ponad 30 tys. zł to znaczy, że kuracja kosztuje tyle, co samochód. Wiem, brutalne porównanie. Cel jednak jest bardziej szczytny, niż gromadzenie konsoli, samochodów i ekstrawaganckich prezentów. Może zastanówmy się, co jest dla nas ważniejsze - mieć czy być?