poniedziałek, 7 grudnia 2015

Do they know its Christmas time at all?

6 grudnia to pewna magiczna data. Jak było się małym, dzień wcześniej pucowało się buty. W końcu w brudnych Mikołaj nic nie zostawi. Także jeden jedyny raz mama nie musiała zmuszać do mycia butów - samemu się to robiło z wielką pieczołowitością. A jaka była radość na następny dzień na widok słodyczy w czyściutkich butach? Oczywiście czyste buty pal licho, ale te słodycze! Człowiek lądował z nimi w łóżku, wszystkie rozkładał i zajadał się, aż brzuch zaczął boleć. 
6 grudnia w radiu rozbrzmiewały też christmesowe piosenki. I to się nie zmieniło. Wczoraj pierwszy raz usłyszałam Last Christmas. Z tą piosenką jest jak z "Kevinem samym w domu" - wszyscy mają dość, ale każdy siada przed telewizorem i ogląda. 
Coś jednak zmienia się z wiekiem. Już nie prezenty są tak ważne, ale gesty, budowanie atmosfery. Pewnie, można narzekać na tzw. "zombiaków" w sklepach, którzy świeżo wyszli z placówek para- i niepara-bankowych z gotówka na święta, chodzą po sklepach spożywczych jak święte krowy i rwą włosy z głowy czy miejsca w bagażniku starczy na 50 kg kiełbasy. Nie wspominając o obowiązkowej gorączce sprzątania. Jednak te epizody można włożyć między wiersze i budować coś samemu. Czerpać radość m.in. z dawania. Z uszczęśliwiania innych. Nie muszą to być osoby obce, ale te z którymi żyjemy. Czasem mały jest, nawet mały czekoladowy gwiazdorek, zrobiony z podrobionej czekolady jest miły. Gorzej zaś, jeśli ktoś nie potrafi docenić radości z dawania, a umie tylko brać...

1 komentarz:

  1. co prawda to prawda....wszytsko co napisane jest po prostu prawdą!

    OdpowiedzUsuń