piątek, 6 maja 2016

Po co mi właściwie mąż?

Dziś spotkałam się z koleżanką, niezbyt bliską. Usiadła i zadała pytanie: "po co mi właściwie mąż?". Odparłam: "To jest pytanie z zakresu to be or not to be". 
Pewnie powtarzałam to wiele razy. Byłyśmy wychowywane na bajkach, gdzie kobieta zawsze miała jakieś nieszczęśliwe życie - macochy, sprzątanie, czarownice i klątwy - i zawsze z opresji ratował je książę. Potem księżniczka, wieśniaczka, kopciuszek wychodziły za mąż i żyły długo i szczęśliwie. Jedynie Shrek skwitował to dobrze - użył strony z bają jako papier toaletowy. 
Tak czy owak, byłyśmy wychowywane ma przyszłe żony i matki. Jako nastolatki trzeba było interesować się chłopakami, najgorsze, jak się go nie miało. Prestiż społeczny wśród koleżanek spadał. Dopiero jako pełnowartościowe dziewczyny byłyśmy postrzegane z tą drugą połówką (nie wódki oczywiście). Wychodziłyśmy za mąż pełne nadziei i marzeń. Tu postawmy kropkę. Marzenia odpływały w dal, dzieci się rodziły, a my zostawałyśmy z jeszcze jednym dodatkowym dzieckiem - mężem. W tym momencie przydaje się druga połówka, wódki oczywiście. Coraz więcej kobiet zdaje sobie sprawę z pewnej niedogodności, płynącej z małżeństwa - usidlenie, zajmowanie się wszystkim za dwóch, wiecznym ustępowaniem. Gdzie ta bajka z dzieciństwa o długim i szczęśliwym życiem jest? Poszła w las. Razem z naukami babć pod tytułem "nie marnuj sobie życia na faceta". Ot i bajka cała. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz